Czas mija nieubłaganie. Pochłania Cię mrok, pozostawiając w Twoim sercu jedynie nienawiść. Gdy zapragniesz wyrwać się z błędnego koła, nie potrafisz. Światełko nadziei, które codzienne widziałeś, zniknęło. Jesteś w klatce bez wyjścia, zwanej życiem.
~*~
Wiatr poruszył bezwładnym piaskiem po całej ziemi. Drobne ziarenka odwiecznie zwiedzają ten świat. Pozbawione woli oraz rozsądnego myślenia są zdane na bezlitosny los. Na tym pustkowiu oświetlonym przez promienie słońca znajduje się wszystko co zostało zapomniane. Nikt nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, że kiedyś to miejsce tętniło życiem. Czasami można ujrzeć tutaj drobne plamki o krwistej barwie. Cichy, niepozorny wietrzyk niespodziewanie nabrał szybszego tempa. Rozpętała się kolejna burza piaskowa. Jej celem jest zamazanie wszelkich śladów. Niepozornie na kamieniu leży lśniący klejnot. Klejnot zwany bursztynem. Pojemnikiem rozpaczy i nienawiści. Czy ponownie te emocje zostaną tutaj rozwiane? Czyżby życie zostało doszczętnie zniszczone? Kto wygrał tą walkę o przetrwanie?
Natomiast na kruchym drewnie widnieją napisy. Litery te mają być przestrogą dla kolejnego kwiatu życia. Pustynia owiana nie tylko ruinami, ale także i tajemnicami. Aby dowiedzieć się co tutaj się wydarzyło należy cofnąć się kilka miesięcy temu wstecz. Masz w sobie tyle odwagi aby za mną podążyć?
[Zmiana narracji]
Urodziłam się nocną porą. Zaraz! Co Wam da informacja kiedy się narodziłam, jeśli nie wiecie absolutnie nic co tutaj zaszło? Sama nie znam pełnej historii początku mojego stada. Słowa przekazywane z pokolenia na pokolenia stawały się coraz to bardziej poplątane. Z opowieści mojej mamy początek wyglądał następująco.
Lew o imieniu Mwezi*, potomek legendarnych władców Vitani oraz Kopy nie zgadzał się z wieloma zasadami panującymi na jego rodzinnej ziemi. Często kłócił się z rodzicami. Nigdy nie przyznawał nikomu racji prócz sobie co skutkowało skazaniem samego siebie na wygnanie. Z tego co mi matka mówiła był genialnym manipulatorem oraz intrygantem. Upozorował swoją śmierć, pozostawiając rodzicom jedynie smutek. Podobno czasami chwytało go za ten czyn serce, ale nigdy specjalnie nie winił się za to. Nie posiadał głębokich więzi z rodziną.
Zapewne chcecie wiedzieć jak on wyglądał? Masywny, dobrze zbudowany samiec o złotym futrze. Niebiesko lodowate ślepia stanowiły idealny kontrast krwistej barwy jego grzywy.
Mwezi postanowił założyć nasze stado na zupełnym pustkowiu. Zanim tam dotarł, zamordował dorosłą antylopę, umieszczając sobie jej czaszkę na czubku głowy. Przez ten atrybut wiele przedstawicieli naszego gatunku się go bało.
Rządy za panowanie Mwezi'ego nie należały do najsympatyczniejszych. Często kierował się własnym dobrem, zamiast interesami oraz harmonią, która miała zaistnieć w tej krainie. Miał ogromną słabość do złotawych kamyczków zwanych bursztynami. Ponoć to właśnie one doprowadziły Mwezi'ego do grobu. Niestety są to tylko nasze skromne domysły. Prawda jest taka, że nikt nie ma bladego pojęcia w jaki sposób umarł. Nie znaleźliśmy po nim zwłok albo chociaż cząstki należącej do ciała.
Tak czy siak tak to mniej więcej wygląda. Nasze stado posiadało wiele sekretów. Tak nie wydaje się Wam. Powiedziałam to w czasie przeszłym. To trochę bardziej skomplikowane. Zanim przyszłam na ten beznadziejny świat, kłopoty pojawiły się kilka dni od zniknięcia założyciela stada.
Na futrze dorosłego osobnika bądź lwiątka pojawiały się białe skrzepy. Z upływem czasu pokazywało się ich coraz więcej i więcej. Zarażony znajdował się między dwoma światami. Jedną łapą na tamtym , a drugą na tym. W końcu choroba zebrała swoje żniwo zabijając ponad 3/4 lwów bądź lwic.
Jedyne co nam pozostało to nienawiść oraz rozpacz, która pogłębiała się coraz bardziej.
Jak się pewnie domyślacie ja nie należałam do wybrańców.
Teraz na spokojnie powinniście zrozumieć co oznaczały moje narodziny.
Nie pamiętam dokładnie dnia w którym się urodziłam. Nigdy nie dowiedziałam się co to jest ojcowska miłość, gdyż tata został zamordowany. Ja oraz mój brat zostaliśmy zarażeni podczas porodu. Zainfekowana krew matki płynąca w naszych żyła miała powoli wyniszczać organizm od środka. Moje życie miało zakończyć się o wiele szybciej niż dorosłej lwicy.
Amber*. Tak mnie zwą. Sama nie potrafię zrozumieć dlaczego akurat tak. Cóż mniejsza z tym. Nie dbam o takie nieistotne szczegóły.
Moyo*. Imię bordowego lewka z oczami o morskiej barwie. Jak już możecie wyciągnąć wnioski, nie jestem jedynaczką.
Moje życie czyli lwiątka o krwistej sierści i zielonych ślepiach początkowo układało się bardzo dobrze. Posiadałam wszystko to co chciałam. Nie miałam pojęcia o tym, że jestem śmiertelnie chora. Jednak wszystko się zmieniło tego jednego dnia.
Dnia przemieniającego wszystko w istny koszmar. Wszystko momentalnie straciło sens oraz kolorowe barwy. Zostało tylko jedno. Ponura rzeczywistość pozbawiona szczęścia. Wraz z nadejściem tej chwili powstało dla mnie nowe motto: "Słabeusz nie może wybrać w jaki sposób umrze."
Amber* - bursztyn
Moyo* - serce
Mwezi* - księżyc
_________
W sumie to w tym prologu nie wiele wyjaśniłam. Troszkę namąciłam tutaj, ale mam nadzieje, że mi wybaczycie. Postaram napisać się pierwszy rozdział jak najszybciej. Następny post nie powinien być tak nudny. Z czasem pojawią się zakładki. Cały czas staram się "rozruszać" moją mózgownicę, ale nie idzie to najlepiej
Tak więc czekam na Wasze opinie.
Aniva D. Written
Tak czy siak tak to mniej więcej wygląda. Nasze stado posiadało wiele sekretów. Tak nie wydaje się Wam. Powiedziałam to w czasie przeszłym. To trochę bardziej skomplikowane. Zanim przyszłam na ten beznadziejny świat, kłopoty pojawiły się kilka dni od zniknięcia założyciela stada.
Na futrze dorosłego osobnika bądź lwiątka pojawiały się białe skrzepy. Z upływem czasu pokazywało się ich coraz więcej i więcej. Zarażony znajdował się między dwoma światami. Jedną łapą na tamtym , a drugą na tym. W końcu choroba zebrała swoje żniwo zabijając ponad 3/4 lwów bądź lwic.
Jedyne co nam pozostało to nienawiść oraz rozpacz, która pogłębiała się coraz bardziej.
Jak się pewnie domyślacie ja nie należałam do wybrańców.
Teraz na spokojnie powinniście zrozumieć co oznaczały moje narodziny.
Nie pamiętam dokładnie dnia w którym się urodziłam. Nigdy nie dowiedziałam się co to jest ojcowska miłość, gdyż tata został zamordowany. Ja oraz mój brat zostaliśmy zarażeni podczas porodu. Zainfekowana krew matki płynąca w naszych żyła miała powoli wyniszczać organizm od środka. Moje życie miało zakończyć się o wiele szybciej niż dorosłej lwicy.
Amber*. Tak mnie zwą. Sama nie potrafię zrozumieć dlaczego akurat tak. Cóż mniejsza z tym. Nie dbam o takie nieistotne szczegóły.
Moyo*. Imię bordowego lewka z oczami o morskiej barwie. Jak już możecie wyciągnąć wnioski, nie jestem jedynaczką.
Moje życie czyli lwiątka o krwistej sierści i zielonych ślepiach początkowo układało się bardzo dobrze. Posiadałam wszystko to co chciałam. Nie miałam pojęcia o tym, że jestem śmiertelnie chora. Jednak wszystko się zmieniło tego jednego dnia.
Dnia przemieniającego wszystko w istny koszmar. Wszystko momentalnie straciło sens oraz kolorowe barwy. Zostało tylko jedno. Ponura rzeczywistość pozbawiona szczęścia. Wraz z nadejściem tej chwili powstało dla mnie nowe motto: "Słabeusz nie może wybrać w jaki sposób umrze."
Amber* - bursztyn
Moyo* - serce
Mwezi* - księżyc
_________
W sumie to w tym prologu nie wiele wyjaśniłam. Troszkę namąciłam tutaj, ale mam nadzieje, że mi wybaczycie. Postaram napisać się pierwszy rozdział jak najszybciej. Następny post nie powinien być tak nudny. Z czasem pojawią się zakładki. Cały czas staram się "rozruszać" moją mózgownicę, ale nie idzie to najlepiej
Tak więc czekam na Wasze opinie.
Aniva D. Written
Omg! Rozdział niee jest nudny, piszesz prześlicznie. Żal mi Amber, szkoda że umrze szybciej niż dorosła lwica.
OdpowiedzUsuńAle post śliczny. Pozdro
Takie slicne, takie slicne, takie slicne!!!!
OdpowiedzUsuńW ogóle nie nudne. Jeszcze żaden Twój wpis mnie nie zanudził. Przeciwnie, są super. Kocham to^^
Amber jest świetna. :P Ale zaciekawił mnie jeszcze Mwezi. Taki tajemniczy lew...
Super post. Wcale nie nudny, wręcz bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńProlog bardzo mi się spodobał. :D Wszystko jest świetnie opisane. Amber miała umrzeć szybciej niż dorosła lwica? :( Jestem bardzo ciekawa jej dalszych losów.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
lwie-opowiesci
Super rozdział! Uwielbiam wszystkie twoje blogi. Ten też jest świetny!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy i oryginalny pomysł na bloga :)
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać żeby poznać dalszą część historii stada Amber.
Rewelacyjny prolog. Ten wątek choroby bardzo mnie zainteresował. Mam nadzieję, że Amber będzie żyła jak najdłużej, a może znajdzie jakieś antidotum? Jestem również ciekawa, czy przeżył jej brat, ponieważ czytając końcówkę, pomyślałam, że może mieć ona jakiś związek np. ze śmiercią Moyo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :)